Za nami cztery miesiące emocji. Od pierwszego dnia robót kiedy nerwy i łzy wzięły górę nad radością, poprzez ogrom trudnych decyzji, konfrontacji kobiecej estetyki i wyobraźni z męskim praktycznym rozumowaniem, zbijania cen, pośpiechu, wyczekiwania kolejnych zakończonych etapów, aż po końcowe zadowolenie i spokój we własnym domu.
Pierwszy dzień był dla mnie najtrudniejszym podczas całej dotychczasowej budowy. W jednym momencie spotkali się geodeta, firma budowlana i kierownik budowy. Przyjechały trzy koparki i wszystko się zaczęło. Kiedy wszystkich zwołam, przedstawiłam nawzajem to zaczęły się pierwsze pytania i pierwsze decyzje, które musiałam podejmować sama. Nagle zniknęli wszyscy rodzinni doradcy, którzy zdawali się być ekspertami w absolutnie każdym budowlanym temacie. Godziny pracy męża pokrywają się z godzinami pracy ekipy budowlanej dlatego jest on całkowicie nieobecny. Musiałam wyglądać co najmniej śmiesznie gdy tak próbowałam się odnaleźć w tym całym towarzystwie zadając pytania demaskujące znikomą wiedzę w temacie ”budowa domu”. Starałam się usuwać w bok, a właściwie to marzyłam o cichej ucieczce gdzieś gdzie nikt mnie nie znajdzie. Kiedy koparki zaczęły pracę to wiedziałam, że nie mogę już tego zatrzymać. Chociaż miałam ogromną ochotę podbiec do nich i zawołać: „STOP, STOP!!! nie jestem pewna czy to odpowiedni projekt domu, potrzebuję jeszcze jednego dnia, żeby to przemyśleć” Niestety to byłoby niemożliwe, dlatego zamknęłam się w pokoju i spoglądając z góry na wykopy popłakiwałam nie wiem czy bardziej z nerwów czy ze złości na samą siebie... Firma budowlana została wybrana drogą castingu. Dwuosobowe jury w składzie mama i ja przez kilka dni miało nie lada zadanie. Do tej pory mieliśmy do czynienia z wieloma fachowcami, ale ci, na których najbardziej nam zależało mieli zajęty termin. Umieściłyśmy ogłoszenie w internecie i czekałyśmy na najlepsze oferty. Wybór dokonywany przez kobiety działa według zasady „jak Cię widzą tak Cię piszą” i nie chodzi wcale o rozeznanie na wykonanych budowach, chociaż to też trzeba sprawdzić. Nasze rozeznanie odbywało się na wiadomym portalu społecznościowym. Oj miałyśmy ubaw. Każdy kandydat został dokładnie prześwietlony pod względem ilości zdjęć z piwkiem w ręku, ilości podejrzanych tatuaży, wielkości brzucha i sygnetów na palcach. Najbardziej utkwił w pamięci mi jeden z panów, który wydawał się całkiem przyzwoity, oferta którą złożył bardzo konkurencyjna, ale... jedno zdjęcie zadecydowało o wszystkim- naga klata z ogromną wytatuowaną tarantulą na całym brzuchu. Na litość boską! Intensywna selekcja w końcu wyłoniła zwycięzcę. Sympatyczni panowie na czele z młodym, ale znającym się na rzeczy szefem. Budowlańcy pracowali intensywnie po ok 11 godzin dziennie. Zauważyłam, że aby nie spowalniać pracy nawet ze sobą zbytnio nie rozmawiali. Na każdy etap potrzebowali około tygodnia. Pomimo dosyć dużej rotacji pracowników, trzech pozostało niezmiennych: Ładny, Bosman i Młody. Szkoda, że już kończą bo trochę się do nich przyzwyczaiłam.
Zrobienie dachu zostało zlecone podwykonawcom. Dorodni panowie z samiusieńkich gór oczarowali od samego początku. Po pierwszych pięciu minutach rozmowy wiedziałam, że nie mam szans. Panowie byli z innej planety. Rozumiałam tylko co drugie słowo to zaczynające się na k... i występujące w każdej gwarze. Tego co było pomiędzy nie rozumiałam. Do tej pory dziwię się w jaki sposób dogadaliśmy się w sprawie tego dachu, a przede wszystkim rynien bezokapowych, które widzieli pierwszy raz na oczy. Pewnego razu kazali mi coś kupić. Rozstawili się wokół mnie i równocześnie coś mówili. Dla mnie mógł być to nawet chiński. W głębi duszy modliłam się, żeby ktoś mnie uratował, bo w przeciwnym razie chyba zemdleję. Któryś z panów zauważył, że nie rozumiem i przyniósł mi pokazać jakiś wkręt. Co za ulga. Zdziwili się tylko, że tyle razy dopytuję ile tego mam kupić: „No pseca my godali ze packu”. Ostatniego dnia rozmawialiśmy jak równy z równym. No prawie ;)
Dzisiaj siedziałam w moim domu i snułam plany na przyszłość. W domu, który każdego dnia coraz bardziej mi się podoba. W domu, w którym coraz bardziej czuję się jak u siebie w domu. W domu który będzie świadkiem tych wszystkich historii, które się wydarzą. W domu, dla którego kiedyś będę tylko wspomnieniem...